Lasagne
najlepiej smakuje odgrzewana (najlepiej ze 3 razy!), więc postanowiłam
przygotować dzisiejszy niedzielny obiad już wczoraj wieczorem. Takie dania,
które nie muszą być robione na świeżo, a wręcz nabierają smaku, gdy trochę
poleżą, świetnie nadają się: a) do zabrania na drugi dzień do pracy, b) dla
rodziców, którzy wieczorami przygotowują obiady na następny dzień dla swoich
pociech, c) kiedy spodziewamy się gości na obiedzie, a z jakiegoś powodu musimy
go przygotować z wyprzedzeniem. Poza tym, nie oszukujmy się, nie jest to danie
gotowe w 15 minut. Wielu z nas, w ciągu tygodnia, za pewne ciężko było by
wygospodarować czas w środku dnia na takie zabawy, zwłaszcza gdy w brzuchu już
burczy. Wcale nie mówię tego by Was zniechęcić. Tym, którzy nie dorobili się
jeszcze gromadki dzieci i po przeczytaniu, że „TYLE ROBOTY” stwierdzili, że „ZA
DUŻO ZACHODU”, bo przecież „KTO TO ZJE?” spieszę z odpowiedzią: „WY SAMI!”. Jednej
osobie jedzenie tego samego dania przez cały tydzień mogło by się znudzić, ale
2 lazaniożerców śmiało może przyjąć wyzwanie na jedzenie jej przez trzy dni (wyszło 6 porcji). I
najpewniej ostatniego dnia będzie najlepsza. Naprawdę warto poświęcić jeden
wolny wieczór (dla tych co lubią gotować dodatkowa godzinka w kuchni to nic!),
bo konsumpcja tego wyśmienitego dania to wielka przyjemność dla podniebienia.
Przygotowałam lasagne ze świeżych prostokątnych płatów makaronu, które w sklepie znajdziecie w lodówce. Jest to tzw. pasta fresca. Zdecydowałam się na mięso mielone z indyka i przygotowałam je wg przepisu na ragù, który znajdziecie TUTAJ. Jeszcze tylko sos beszamelowy własnej roboty, starcie kawałka parmezanu i voilà.
Przygotowałam lasagne ze świeżych prostokątnych płatów makaronu, które w sklepie znajdziecie w lodówce. Jest to tzw. pasta fresca. Zdecydowałam się na mięso mielone z indyka i przygotowałam je wg przepisu na ragù, który znajdziecie TUTAJ. Jeszcze tylko sos beszamelowy własnej roboty, starcie kawałka parmezanu i voilà.
************************************************************************************************
La lasaña recalentada sabe mejor que la recién hecha
(y aún mejor si es por 3 vez!), por lo cual el almuerzo de domingo lo preparé
ayer por la tarde. Los platos que no tienen que servirse recién elaborados e
incluso cuánto más reposen, mejor saben, son perfectos para: a) llevarlos
al trabajo el día siguiente, b) los padres que tienen que preparar el almuerzo
para sus hijos un día antes, c) cunado viene alguien a comer y por alguna razón
tenemos que preparar la comida con antelación. Además, no nos engañemos, no es
un plato listo en un cuarto de hora. Muchos de nosotros, entre semana, no
podrían permitirse dedicar mucho tiempo al mediodía a los experimentos de
cocina, sobre todo cuando el vientre ya nos hace ruido como un motor. No lo
digo para desanimaros. Los que no tenéis familia numerosa y después de haber
leído que requiere “TANTO TRABAJO” estáis pensando que “NO VALE LA PENA” porque
“¿QUIÉN SE LO VA A COMER?” os aviso: “VOSOTROS MISMOS!”. A una persona comer el
mismo plato durante una semana podría resultar pesado y aburrido, pero si sois
dos, tranquilamente podéis proponeros el reto de comer la lasaña durante tres
días seguidos (han salido 6 raciones). El último día es cuando mejor va a estar. Os aseguro que sí vale
la pena pasar una tarde en la cocina (a los que les gusta cocinar una hora más de lo habiual no es nada) porque el placer que vais a proporcionar al paladar
será una recompensa.
He preparado la lasaña de unas láminas rectangulares
de pasta fresca que en el supermercado encontraréis en los frigoríficos. He
elegido la carne picada de pavo y la he preparado según la receta del ragú que
podéis consultar AQUÍ. Solo queda elaborar la bechamel casera, rallar el
parmesano y voilà.